Świadectwo mamy Oli


Swoje pierwsze dziecko urodziłam w 2005r., a okres ciąży wspominam z wielkim smutkiem. Było ciężko. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w stanie błogosławionym byłam na pierwszym roku studiów w Szczecinie na wydziale humanistycznym. Od początku mój związek z ojcem dziecka nie był akceptowany przez moja rodzinę. Tak się złożyło, że pierwsze miesiące były dla mnie bardzo trudne, ogarnęły mnie wątpliwości i zostałam sama – tak mi się wtedy wydawało.


Będąc na kolejnym zjeździe w Szczecinie na początku kwietnia usłyszałam informację, że nasz papież Jan Paweł II umiera. Pamiętam, co wtedy pomyślałam, poczułam głęboki smutek, że słowa naszego papieża, mówiącego, że poczęte życie, to już człowiek, zepchnęłam na dalszy plan w swoim myśleniu o dziecku, które we mnie żyło. Miałam najgorsze myśli.


Wieczorem 2 kwietnia poszłam do kościoła modlić się za naszego papieża. Tak strasznie było mi przykro, że zawiodłam. Wtedy coś we mnie pękło. Cierpienie i śmierć naszego papieża uratowały moją duszę przed zagładą. Myślałam, że jestem sama, że nie mam prawa do akceptacji ze strony innych, że Pan Bóg mnie opuścił. Powiedziałam o tym, że spodziewałam się dziecka ówczesnemu proboszczowi, a on zamiast mnie zganić, potępić – pobłogosławił mnie. Przeżyłam szok.


W 24 tygodniu ciąży zostałam pobita przez mojego tatę i trafiłam do szpitala. Mój tato nie mógł się pogodzić, że jego córka "zniszczyła" sobie życie. Ale moje dziecko było silniejsze od nienawiści, zła i przemocy. Pomimo złego stanu zdrowia, nawracającej cyklicznie anemii, dziecku nic się nie stało.


Później był jeszcze jeden pobyt w szpitalu, aż do pewnej październikowej nocy, kiedy to o 2.30 rozpoczął się niespodziewanie poród. Wszystko działo się bardzo szybko. Podczas porodu miałam wrażenie, że jest ze mną Pan Jezus. Personel medyczny, który wtedy pełnił dyżur był wspaniały, jakby posłany od Najwyższego.


Oleńkę urodziłam o 8.55 w piękny jesienny poranek. To największy cud w moim życiu!
Dziś Ola chodzi do zerówki i jest śliczną dziewczynką, podobną do swojego taty. Tworzymy rodzinę od 2006 r. Ma także rodzeństwo – siostrę Leokadię i braciszka Dawidka.

Często mówi do mnie: "mamo tylko mi nie umieraj, bo co ja będę miała" i "kocham cię" wtedy, gdy jest naprawdę ciężko. Jest moim największym skarbem.






Świadectwo Beaty, mamy Mateuszka


Jestem dziś szczęśliwą mamą dwuletniego Mateuszka Antoniego, choć jeszcze tak niedawno przeciwko sobie i swojemu dziecku miałam cały świat. Gdy patrzę wstecz, zastanawiam się, jak mi się to wszystko udało przejść i jak to się stało, że się nie załamałam. Tylko Bóg to wie, bo czuwał nad nami.


Czasem ludziom się wydaje, że jest im dane wybierać: „Ty masz umrzeć, a ty możesz żyć”. Tak było w naszej sytuacji. W piątym miesiącu ciąży dowiedziałam się, że jestem chora na raka. Pani doktor, która mnie prowadziła, powiedziała mi prosto z mostu, zimno, bez cienia nadziei i współczucia: „Musi pani usunąć ten płód”. Dla niej to nie było dziecko, lecz problem...


Nie było psychologa, nie było nikogo, kto by ze mną wtedy porozmawiał, kto by mnie w tym momencie pocieszył, przytulił, kto by mi dodał otuchy... Byłam sama ze swoim nienarodzonym dzieckiem i z niepewnością, co dalej, bo jak mówili lekarze, nie było nadziei na to, że ja przeżyję poród, a Mateuszek miał mieć wodogłowie. Dzięki Bogu te ponure proroctwa się nie spełniły.


Nie miałam wtedy pracy, mieszkaliśmy i nadal mieszkamy na stancji. Jedyne rozwiązanie, które mi wtedy przyszło do głowy, to modlitwa. Poszłam do kościoła pod wezwaniem św. Mateusza Apostoła (synek nosi jego imię) i zaczęłam się modlić oraz prosić Boga i Najświętszą Panienkę o pomoc. Nie wiem, jak długo tam byłam. Po wyjściu z kościoła zauważyłam ogłoszenie, którego wcześniej nigdy tam nie widziałam: „sympozjum ginekologów-onkologów, bezpłatne konsultacje”. Pojechałam tam.


Trafiłam na wspaniałego Profesora, który nie widział problemu, lecz Mateuszka. Zaopiekował się nami, a ja czułam, że jesteśmy ważni i bezpieczni. Piętnastego kwietnia 2006 r., w Wielką Sobotę, o godz. 12.35 urodziłam ślicznego, zdrowego chłopczyka.


Po jego narodzinach zajął się nami Fundusz Obrony Życia, więc było troszkę łatwiej znaleźć pieniądze na moje leczenie, opłacenie stancji i życie.


Kiedyś walczyłam o życie Mateuszka, teraz walczę o własne życie dla swojego synka. To bardzo trudne, ale choć walka z moją chorobą jest nierówna, jest mi troszeczkę łatwiej, gdy wspomnę na to, że Ktoś nade mną czuwa. Wierzę, że z Bożą i ludzką pomocą wygramy i że będę mogła wychować swojego syna.


Przeszłam już trzy operacje, ale, niestety, ten intruz jest strasznie uparty... Uśmiechnięta buzia mojego synka jest dla mnie najlepszym lekarstwem, najlepszą motywacją do walki.




Świadectwo Wiktora


Jestem człowiekiem, który już do końca swojego życia będzie miał ogromne wyrzuty sumienia i poczucie winy, że zezwolił na zabicie swojego dziecka, zezwolił na to, by jego żona poddała się zabiegowi aborcji.


Proszę przekażcie to przesłanie, jak największej ilości osób. Aborcja to jest świadome przerwanie czyjegoś życia, to jest po prostu MORDERSTWO. Na nic zdają się wszystkie tłumaczenia i wyuczone usprawiedliwienia. Te wszystkie nawet medyczne argumenty, mają na celu usprawiedliwienie decyzji, która na zawsze pozostawi piętno w psychice i jest złą decyzją. Uwierzcie mi - NIC nigdy nie będzie już takie samo. Świat na zawsze zmieni swoje barwy.


Gdy wspominam to, co mi się przydarzyło, zawsze mam łzy w oczach. Należy przekazać jak największej ilości osób, ostrzeżenie o niebezpieczeństwie zmagania się z poczuciem winy, które będzie trwało zawsze bardzo długo, bez względu na płeć, światopogląd i kraj z którego pochodzimy. Powód wyrzutów sumienia zawsze jest ten sam.


Jesteśmy istotami myślącymi i właśnie te myśli różnią nas od świata zwierząt, w którym dominują tylko instynkty. Uwierzcie mi, człowiekowi który popełnił ten błąd i żyje w poczuciu winy, że nie zrobił wszystkiego, aby ocalić życie swojego dziecka. Na nic zdają się tłumaczenia, że zdecydowanie przeciwstawił się żonie, gdy ta podjęła decyzję o aborcji ze względów ekonomicznych. Nic nie znaczy dla niego to, że uległ wypadkowi przy pracy i świeżo sprowadzona rodzina do obcego kraju nie otrzymała żadnej pomocy, będąc zmuszona żyć poniżej poziomu egzystencji. Nie ukoi jego bólu to, że był w stanie pogłębiającej się depresji z powodu dyskryminacji i pogardy którą mu i jego rodzinie zaoferowało w pakiecie nowe Państwo. Nie wolno oszukiwać ludzi i mówić im nieprawdy.


Każdy człowiek jest inny i nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak jego psychika zareaguje na stres związany z przeprowadzeniem zabiegu aborcji, bez względu na to, czy jest to kobieta, czy mężczyzna. Przecież może to być tak, jak w moim przypadku - dwukrotne próby samobójstwa i ciągłe myślenie o tym, dlaczego nie zrobiłem więcej, by uratować to życie.


Wasze Bractwo Małych Stópek jest wspaniałą organizacją, które może zapobiec wielu nieszczęściom. Mam nadzieję, że dzięki Państwu narodzi się wiele szczęśliwych, wspaniałych ludzi, otoczonych wspaniałymi, kochającymi rodzicami. Jestem przekonany o słuszności działań wszystkich organizacji broniących życie.


Życzę Państwu, aby jak najwięcej rodziców mogło się cieszyć widokiem dorastających dzieci, dając im szczęście i sami będąc szczęśliwymi. Mam nadzieję, że jak najmniej osób takich jak ja, będzie zmuszona żyć w poczuciu ogromnej winy, tylko niestety wyobrażając sobie, jak obecnie wyglądałoby ich dziecko, gdyby otrzymało szansę ŻYCIA."



Świadectwo Katarzyny

Mam 25 lat. Z opowieści rodziców wiem tylko tyle. Młody lekarz z Piotrkowa Trybunalskiego w latach 80. stwierdził, że ze mnie nic nie będzie, najlepiej usunąć, bo nie będę miała szansy na przeżycie, a jeżeli nawet się urodzę, to choroba nie pozwoli mi na normalne życie.


Urodziłam się, dzięki temu, że ojciec pobił tego doktorzynę, który nadal leczy w Piotrkowie. Gdy nadszedł czas porodu, taksówką wieźli mamę do Łodzi do szpitala, gdzie przyszłam na świat dzięki Profesorowi Fijałkowskiemu i uporowi rodziców.


Dziwne - ja żyję- nawet sama jestem mamą pięciorga dzieci. Zdrowych dzieci. Bóg na szczęście miał dla mnie inny plan, całkowicie inny niż lekarz z Piotrkowa Trybunalskiego.


Kochane przyszłe matki – dajcie szansę swoim dzieciom, by mogły żyć! Nie zabijajcie ich.



Świadectwo


Cud! Dziecko Ani uratowane!!! Chwała Ci Panie!


Bóg jest w nas„ – tak powinno zostać zatytułowane świadectwo, które dotyczy 17 letniej Ani. Teraz każdy z Was powinien czuć się duchowymi matkami i ojcami tego dziecka... dzięki modlitwie działy się tak niesamowite rzeczy, że czuję iż muszę się tym z Wami podzielić i wszystko dokładnie opowiedzieć. Wszyscy, którzy się modlili mogą czuć, że zrobili coś wielkiego. Coś, co jest najpiękniejszą rzeczą, jaką człowiek może zrobić w swoim życiu, czyli uratować życie drugiemu człowiekowi.


Nie tylko uratowaliście to dziecko, ale uratowaliście swoją modlitwą duszę matki. Ania nie tylko zachowała się, jak prawdziwa matka – za co ogromne brawa – ale również, dzięki Waszym modlitwom nawróciła się!


2 dni temu nie wierzyła w Boga, ale wystarczyły tysiące modlitewnych armat miłości, aby na drugi dzień prosiła mnie, abym nauczył ją, kim jest Chrystus, bo bardzo pragnie się nawrócić.


To wszystko stało się dzięki Waszej modlitwie! Jeśli kiedykolwiek usłyszycie, że ktoś mówi iż jest bezradny i nic nie może zrobić w danej kwestii, to wręczcie takiej osobie różaniec i niech się bardzo gorliwie modli, a sam się przekona, czy jest bezradny w danej sytuacji.


Ale zacznijmy od początku…


Dwa dni temu ruszyła ogromna inicjatywa modlitwy za Anię. Ania była zmuszana przez rodziców do dokonania aborcji. Na tyle skutecznie ją namawiali, że uwierzyła, iż jest to najlepsze rozwiązanie. Przyjmowała tabletki, które miały uszkodzić dziecko na tyle, aby podczas aborcji nie czuło procesu zabijania. Napisała mi o tym dopiero wtedy, gdy zapragnęła tego dziecka, martwiąc się zarazem o to, czy będzie zdrowe.


Ania 2 dni temu nie była osobą wierzącą i zdecydowanie odrzucała Boga. Na kilkudziesięciu grupach modlitewnych, facebook'u, forach internetowych, itd. została ogłoszona prośba o modlitwę za Anię. Modliło się za nią i za jej dziecko kilkadziesiąt tysięcy osób!


Gdy się o tym dowiedziała, zaczęła wszystkich przepraszać za to, że wywołała taki zamęt. Przepraszała za to, że ludzie się nią interesują, bo uważała, że inni mają gorzej. Następnego dnia, miała mi napisać, co ostatecznie postanowiła. Napisała, że wybiera aborcję...


Jednak po Koronce do Miłosierdzia Bożego po godzinie 15 stało się coś niezwykłego. Zmieniła swoją decyzję! Ludzie masowo zaczęli ją wspierać, a ja przekazywałem jej ich słowa, które były słowami otuchy i nie tylko – wiele osób wysłało do mnie swoje świadectwa, które też zapewne bardzo jej pomogły. Ludzie oferowali swoje mieszkania, ubranka dla dzieci i wiele innych form pomocy. Brawo dla nich! Odezwało się wiele fundacji, które wspierają takie matki, jak Ania (nie tylko modlitewnie, ale i materialnie) np. Fundacja Małych Stópek, Fundacja Pro i wiele innych. Sporo osób udostępniało i rozpowszechniało apel w sprawie prośby o modlitwę za Anię i jej dziecko. Wszystkim należą się ogromne brawa. Otrzymałem sporo materiałów video, dzięki którym zrozumiała, że aborcja, to nie zabieg na zlepionych komórkach, lecz na człowieku, który ma maluteńkie rączki, nóżki oraz serce.


Pewnej godziny wysłałem jej stronę o „ oknie życia”. Było tam zdjęcie dziecka, które tak bardzo jej się spodobało, że napisała mi, że jak będzie miała takie dziecko, to nikomu go nie odda.



Świadectwo babci, noszącej przypinkę Małych Stópek


Te stópki uratowały życie dziecka mojej wnuczki” - powiedziała z uśmiechem starsza kobieta. „Podejrzewałam, że jest w ciąży. Jej zachowanie na to wskazywało. Jak później się dowiedziałam nosiła się z zamiarem, by zrobić coś złego. Bałam się, że wszystko popsuję, nie wiedziałam, jak mam z nią rozmawiać i co mam zrobić. Wtedy przypomniałam sobie, że w torebce mam znaczek stópek 11-tygodniowego, nienarodzonego dziecka w skali 1:1. Pokazałam go wnuczce. Momentalnie rozpłakała się i powiedziała mi o ciąży. Na początku wszyscy byliśmy w szoku, ale już teraz cieszymy się i wspólnie czekamy na narodziny.”
Maleńka Ania doczekała swych narodzin dzięki prababci, która do tej pory nosi przypinkę Małych Stópek.