Opowiadanie Wigilijne



Zbliżało się Boże Narodzenie. Śnieg sypał gęsto, pokrył już wszystko dookoła puszystą pierzynką,

gdziekolwiek nie spojrzałam, widziałam tylko wszechogarniającą biel. Patrzenie przez okno stało się moją ulubioną rozrywką. Lubiłam obserwować ludzi i zastanawiać się, kim są, co robią, teraz wszyscy się spieszyli obładowani zakupami, kolorowymi paczkami. Tylko mi się nigdzie nie spieszyło, podobno święta Bożego Narodzenia to bardzo radosny okres, lecz mnie się kojarzył z samotnością. Może to dziwne, ale tak było dawniej. Uwielbiałam Boże Narodzenie i wszystko, co z nim związane, ale sześć lat temu wszystko się zmieniło. Kiedy moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ja trafiłam do sierocińca miałam wtedy osiem lat. Od tamtej pory stałam się

zamknięta w sobie i stroniłam od ludzi, najchętniej siadywałam na parapecie olbrzymiego okna w wielkiej sali, którą nazwałam królewską, bo była piękna. Ściany były pokryte tapetami koloru ciemnego fioletu w złote wzory, przypominające trochę esy-floresy. Pośrodku sali stał wielki

dębowy stół z dużą ilością krzeseł, przy którym siadywaliśmy tylko od wielkiego święta. Nieco dalej stał drewniany stary zegar, przy ścianie znajdowała się choinka, która prezentowała się wspaniale. Wreszcie naszedł wieczór wigilijny, mówi się, że to niezwykły czas, ale ja w to nie wierzyłam, bo co mogło być magicznego w eleganckiej kolacji? Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało, jednak o tym jak bardzo się myliłam przekonałam się jakiś czas później, kiedy zostałam adoptowana przez wspaniałych ludzi, którzy dali mi najpiękniejszy prezent, o jakim nawet nie marzyłam - dom pełen ciepła, miłości, zrozumienia, radości. Dzięki nim odzyskałam wiarę w ludzi i w to, że marzenia się spełniają. Tylko trzeba w nie bardzo mocno wierzyć.


Natalia Danielik